Autor: Stephen King
Tytuł: Joyland
Przekład: Tomasz Wilusz
Wyd.: Prószyński i s-ka
Ilość stron: 336
Data wydania: 2013
Ocena: 8/10
Kiedy wszyscy zaczytują się w Doktorze..., ja nareszcie dorwałam Joyland:) Cóż.. jestem o jedną pozycję King'ową do tyłu, ale i tak pewnie wkrótce to nadrobię;) Myślałam, że po przeczytaniu tylu książek mistrza, znam go już na tyle, iż trudno mu będzie mnie zaskoczyć. Spodziewałam się małego miasteczka i typowej dla takiego miejsca społeczności, trochę grozy i gawędziarstwa, do którego tak nas przyzwyczaił. I jakiejś tajemnicy, która spajałaby wszystko w całość. I co dostałam..?
Pozornie elementy te zostały zachowane, jednak ze strony Joyland pojawił się niezwykły powiew świeżości. Ta odmienność sprawiła, iż w pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to na pewno mój ukochany pisarz;) Była to miła niespodzianka. Pomysł na osadzenie akcji w wesołym miasteczku był bardzo trafiony. Radosny charakter tego miejsca w ciągu dnia, może łatwo przerodzić się w coś bardziej upiornego o zmierzchu. Z każdego zakamarka może wypełznąć coś nieprzyjemnego, a uśmiechnięty clown zapragnie nas zamordować. Ale nie tym razem..
Devin Jones - nasz główny bohater - trafia do parku rozrywki, by uleczyć swoje serce. Porzucony przez dziewczynę chce oderwać się od swoich myśli i zarobić trochę pieniędzy. Zostaje wprowadzony w świat karuzeli, pluszowych psów i fotografujących gwiazdeczek. Poznaje lunaparkowy slang i nawet na chwilę zostaje bohaterem, ratując życie dziecku. Ale jest jeszcze tajemnica.. która czai się wśród wagoników Domu Strachów. Mogą ją zobaczyć tylko nieliczni. Tylko.. czy ta przezroczysta postać była w tej historii konieczna? Niezupełnie. Cała fabuła trzymała się świetnie i bez tego, ale chyba autor nie mógł sobie odmówić umieszczenia choć jednego ducha;)
ps. zdjęcie zaczerpnięte z profilu Creepy places na Facebooku;)
Nie znam książek Kinga na tyle, by o nich dyskutować jakoś wnikliwie, ale na tyle, ile przeczytałem, mogę powiedzieć, że drażni mnie ta jego metafizyka. Najczęściej chyba jest nieuzasadniona. "Joyland" mi się mimo to podobał. Narażę się i powiem, że jednak nie jest to groza na miarę Mastertona ;)
OdpowiedzUsuń